Zmiany pojawiły się po urodzeniu dziecka oraz za sprawą pewnej
pięknej latarni, którą przywiozła mi z indyjskiego sklepu przyjaciółka.
Gdy 4 lata temu wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, wszystko
musiało być w stonowanych brązach, proste meble z IKEA, zero bibelotów,
ciemna kuchnia, fioletowa sypialnia (ot taki wariacik) i nowoczesna
łazienka. Latarenka, którą otrzymałam od Kasi podobała mi się
niezmiernie, ale jakoś nie miałam gdzie jej przyłatać. Jak już w końcu
"przyłatałam" ją do pięknego pobielonego haka rozpoczęła się rewolucja z
lawendowym tłem. Na początek sprzedałam wszystkie niemal "ikeowskie"
meble i pozwoziłam "graty" zza miedzy. Komodę, która stoi w salonie
potraktowałam patyną, popróbowałam swoich krawieckich sił i przerobiłam
białe prześcieradła na zasłony, są za krótkie co prawda, ale ileż było
radości, gdy powstały. Ławę, którą wsunęliśmy pod telewizor wytropiłam
na...stacji benzynowej!! Jednym z nowszych - używanych nabytków jest
stół z krzesłami i fotelem, który ulokowałam w przedpokoju. Zapłaciłam
za ten komplet grosze. Na razie są w stanie, w jakim nabyłam, ale do
nowego domu mają już trafić pobielone. Tym czasem popełniłam poduchy,
aby nadać babcinego klimatu. No i mój hit - lustro, uwielbiam je!
Chorowałam na takowe od 2 latach, na próżno śledziłam strony allegro, aż
w końcu we wspomnianym wcześniej indyjskim sklepie zobaczyłam je. Miało
zielono - brunatną ramę i było pęknięte. Polak potrafi - wyjęliśmy
szybę, lustro zakupiliśmy po przecenionej cenie i w drogę Opelku 300km
do domu z ramą która co róż pukała nam w czoło. Ramę, pomalowała mi
przemiła pani Kasia, która w naszym mieście prowadzi galerię
PROWANSALSKIE KLIMATY, szklarz wstawił lustro i mam;-)
O
antycznym fotelu też marzyłam nie krótko. Wytropiłam takowy na allegro,
cena w miarę przystępna, ale po rozpakowaniu przesyłki mina ma była
średnio radosna. Tapicerka była całkowicie zniszczona i do wymiany. No i
zaczęły się poszukiwania tapicera, który by nie zażyczył sobie za
obicie fotela stawki większej niż za sam fotel - nie znalazłam! Cóż
pozostało? Pomalować, poprzecierać i obić, a raczej nakłonić męża, żeby
to zrobił wraz ze mną, bo do najprzyjemniejszych rzeczy ta czynność nie
należy, ale 250zł pozostało w kieszeni;-)
Śpiące anioły Tildy, niestety rozprzedały się, a ja nie mam czasu by poszyć nowe.
Na
koniec podpowiem jak można spędzić czas z dzieckiem, gdy za oknem
wieje nadmorski wiatr. Przygotowałyśmy kolorowe galaretki, później
Lenka miała niesamowitą frajdę wycinając w nich kształty foremkami do
ciastek.
Dziecko
uczy się klasyfikacji i utrwala kolory. Kolejna zabawa - omijanie
zielonych kółek - żabek z zasłoniętymi oczkami, przeskakiwanie przez
nie i po nich w najróżniejszych kombinacjach.
Coś po prostu pięknego.!
OdpowiedzUsuńI kochana Lenka w tle :*
Lenka "tworzenie" ma już w genach po mamusi i oczywiście po tatusiu też :)))
OdpowiedzUsuńWitaj! Patrzę i oczom nie wierzę! dom wygląda jakby tylko czekał, aby odwrócić go na drugą stronę - tą cieplejszą. Ty sama również jak widzę odmieniona, wykiełkowała w Tobie niesamowita pasja i rośnie wybujale jak bluszcz. Gratuluję, że znalazłaś swój sposób na pokonanie stresu i czerpiesz radość z tworzenia! tylko skąd masz na to czas??? Kasia Z.Poznania
OdpowiedzUsuń