Moja córka powiedziała ostatnio o mnie zniewalający tekst (ma 5 lat przyp. red;-) "nasza mama to jest gaz do dechy", uśmiałam się po pachy, a po czasie pomyślałam, no tak ogarniam wszystko oprócz bloga...Przepraszam...
Paradoksalnie w czasie gdy nikt nie ma na nic czasu, bo przedświąteczna gorączka zakupów, bo gotowanie i sprzątanie, ja znajduję chwilkę, aby przysiąść. Z wyrzutów sumienia pewnie.
U nas prawie wszystko gotowe: posprzątane, choinka ubrana, pachnie grzybami i ciasteczkami. W końcu po 10 latach małżeństwa zrobimy kolację wigilijną u siebie, w naszym nowym domu, w naszym klimacie,eh...;-) Na dziś wieczór zaplanowałam pakowanie prezentów, jutro ostatnie mieszanie w garach i już.
Ale o kredensie miało być. Gdy znalazłam w końcu komodę pasującą wymiarami do łazienki okazało się, że sprzedawca ma jeszcze kredens. Oczami wyobraźni widziałam go w swoim małym sklepiku-galeryjce o której marzę. Lecz gdy odstał swoje w garażu pomyślałam, że może warto go "na razie" wpakować do kuchni, żeby się nie zniszczył. I tak został z nami.
Bardzo szybko zapełniły się jego półki, więc postanowiłam go pomalować. Użyłam farb Annie Sloan, przetarłam i lekko spatynowałam ciemnym woskiem. Drewno "oddało" kolor, ale zostawiłam go w takiej postaci, nie zależało mi na śnieżnej bieli, miał być stary, wiejski. Długo szukaliśmy z mężem siatki hodowlanej o drobnych oczkach, ale była ona nie do zdobycia. Stał bez szybek jakieś trzy miesiące, aż w końcu mąż założył siatkę taką jaką akurat mieliśmy i efekt bardzo mi się spodobał, trochę koronki i gotowe.
Do kompletu przemalowałam jeszcze półkę, ale tej już nie patynowałam.
Jak widać na powyższych zdjęciach cała kuchnia jest w surowym stanie, czyste drewno. Dłuższa to będzie akcja, o której z pewnością napiszę, tym bardziej że już poczyniłam pierwsze kroki. Będzie z transferem i z farbą tablicową...;-)