Kolejny już raz mąż przywiózł łupy, jak ja to nazywam. Zawsze cieszę się na nie jak dziecko, a im bardziej nadgryzione zębem czasu tym fajniejsze. Tylko ten czas...strych się zapełnia, ale póki myszki nie harcują, stoją i jeść nie wołają to i ja mogę się dalej w kolekcjonera bawić;-) Na malowanie przyjdzie czas....
Walizka już ma pierwszą warstwę farby, nie wytrzymałam;-)
Myślę, że dam radę zrobić z tym coś fajnego. Natomiast to, co przywiozła mi przyjaciółka w kilka godzin po mężu zwaliło mnie z nóg. Kufer i waliza ze strychu rodziców z 1936 i 37r. Pamiątki rodzinne trafiły do mnie, aż boję się brać za nie, żeby nie popsuć:-) Wzruszył mnie ten gest strasznie, są ludzie o wielkim sercu na tym świecie, oj są;-)
Mam nadzieję, ze w niekrótkim czasie będę mogła pokazać jak je dopieściłam, jednak na razie inne projekty siedzą mi w głowie, ale o tym niebawem;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz